niedziela, 26 września 2010

Rozdział 6: Tak jest w szpitalu...

Domi wyszedł z tatą, chyba o czymś gadali i nie wrócili. Nagle zadzwonił telefon. To Diana.
- Cześć tu Diana. Właśnie tata powiedział że skończyła mi się kara i mogę do cb przychodzić.
- To świetnie! A mi powiedziano że niedługo wrócę z szpitala.
- To jeszcze lepiej!- Rozmowa z Dianą była długa i wesoła. Dziewczyny pożartowały i plotkowały, ale Diana spojrzała na kalendarz i krzyknęła:
- Jutro poniedziałek! Do szkoły! Będzie test z matmy! A ty leżysz w szpitalu!
- Ech test to rzeczywiście coś ważnego kochana brunetko...- I znowu zaczął się śmiech. Martis blondynka nie interesowała się testem i drwiła z niego, ale jak to blondynka nie była najmądrzejsza i przydała by się nawet jej dodatkowa porcja xd. I w tej chwili Maris musiała zakończyć rozmowę bo przyjechało śniadanie. Do była jakaś papka dla odchudzających się. Wyglądała jak ta papka, co jedzą ją 2 latki. Martis dziwiła się, że jak była mała w ogóle coś takiego jadła. Fuuj.
-Zjedz wszystko złotko. Smacznego!- Powiedziała z uśmiechem woźna.
- I jeszcze czego... odezwała się do siebie Martis. Myślała że jest skazana na zjedzenie wszystkiego. A jak się zatruję tą miksturą?
- Spoko, pomogę Ci. Jak zwykle coś wykombinujemy;)- To był głos dziewczyny. Odwróciła się.
- Diana to ty! Fajnie że przyszłaś, mam problem!
- Widzę Martis, ale ten problem zaraz zniknie.-W takim razie wymyślili genialny i upiorny plan ha, ha, ha, ha, ha! Poszli do pokoju jakiejś śpiącej kobiety. Wyglądała że będzie spać tak wieki, więc wykorzystali czas. Tak zwaną ,papkę, wylali do torebki kobiety i uciekli z powrotem do pokoju. Kiedy woźna przyszłą pochwaliła Martis i powiedziała:
- Jak ślicznie zjadłaś! Widocznie to lubisz, będę ci przywozić to codziennie!- No nie! Oni chcieli się tego pozbyć, a teraz codziennie ta męczarnia.
- Ta kobieta na pewno zwariuję, a jej torebka tym bardziej- Szepnęła Martis do Diany.
- No i co, codziennie do torebki tej kobiety będziesz wkładać tą maź? To beznadziejne!
- No aż tak to nie- Szepnęła Martis do Diany. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Doktor Joe.
- Mam 2 wia- wia  domości. - Mówił Doktor Joe. On tak zawszę się zacina he he.
- Jakie? Co się stało?- Zapytała Martis. Jak to będzie następna operacja to spada, nawet w piżamach.
- Już- już jutro wy- wy -wy jdziesz z szpitala i twój- twój chło- chło pak mówił- wił że wyjeżdża w gó- gó ry nie będzie go rok!- Na początku Martis byłą taka szczęśliwa! Wychodzi z szpitala to koniec tej męczarni i papki oczywiście. Może wyjdzie zanim ta babka się zorientuję że to ona. Diana też się do niej uśmiechnęła. Ale to co usłyszała po 2( ale i tak słabo rozumiała bo ten lekarz ma kuku na muuniu) to był koszmar gorszy od papki! Dlaczego ciągle myśli o papce? Idiotyczne xd. Ale jej kochany chłopak, który pocieszał ją w smutnych chwilach opuszcza ją! On na pewno jej nie kochał tak jak ona!

sobota, 25 września 2010

Rozdział 5: Co u Martis?

1 godz później: chłopak wyszedł. Martis dowiedziała się że ma na imię Dominik i ma ksywkę Szkudnik bo szkodzi wszystkim. Nikt go nie lubi. To pośmiewisko. 
- I ja się niby w nim kocham? No trudno nikt o tym nie wie, tylko ja i on. A on to dopiero zakochał się po uszy!- Nagle do pokoju weszła Diana i od razu przytuliła się do przyjaciółki.
- Przepraszam że mnie nie było! Nic się nie stało w tym czasie?- Zapytała czule Diana
- Trochę się działo ale mało. Poznałam chłopaka tego syna kasjerki od lodów. Zakochałam się po uszy!
- I on tak samo. Mówił mi jak wychodził.
- Świetnie! Chociaż wiem tyle, bo to pytanie nie dawało mi spokoju.- Martis była szczęśliwa kocha chłopaka, a on czuję do niej to samo.
- Słuchaj! Na dodatek tata zakochał się w Anii. Tej kasjerce. 
- Super! Ona uratowała nam życie i jest taka miła. Jak zostanie dziewczyną taty to może będzie przynosić nam codziennie lody! Tata ma dopiero 36 lat może jeszcze się zakochać! Czemu się nie śmiejesz?
- A jak tata ożeni się z tą dziewczyną? Mi wystarczy 1 mama. - Dianie poleciały z oczu łzy. Była jednakowo zła i smutna.
- Diana daj spokój! Ty już nie masz mamy!
- I nie chcę mieć macochy!- Diana nie mogła polegać już nawet na Martis. 1 raz się jej sprzeciwia.
Nagle ktoś zapukał. To chłopak Szkudnik czyli Dominik.
- Pa to ja idę nie przeszkadzam- powiedziała Diana i wyszła. W takim razie Martis zaczęła rozmowę z chłopakiem narzekaniem na szpital. Potem, gdy stawało się nudno, Dominik wyznał jej miłość w oko oko. Martis też. To była wspaniała chwila. Martis uśmiechnęła się i zbliżyła swoje usta do ust Szkudnika i pocałowali się. Ale romantycznie!
- Nagle ktoś nacisnął gwałtownie klamkę i wszedł z krzykiem:
- Córciu! Jak ja się o Ciebie martwiłem! Jednak niewolno zostawiać Cię w domu!
- Tatoo. Akurat w tej chwili musiałeś wejść?- Nagle odezwał się Szkudnik:
- Proszę pana, można zostawiać ją samą naprawdę, To moja wina. Gdyby nie ja nie stałą by się ta cała katastrofa!- Szkudnik próbował zwalić całą winę na siebie. Martis zrozumiała go i uśmiechnęła się.



Rozdział 4 - Z pamiętnika Martis

Mam na imię Martyna, ksywa Martis, lat 14. Tyle się ostatnio wydarzyło, że chyba zacznę pisać pamiętnik. Zaczęło się od tego, że Moja najlepsza przyjaciółka Diana okradła swojego tatę. Chcieliśmy tylko iść do butiku, ale uciekł nam autobus, więc wzięliśmy kurs na lodziarnię. Jak zjedliśmy lody i wyszliśmy przed budynek zaczepił nas pewien facet nawet przystojny i zaproponował, że nas zawiezie do butiku. I nie wiem co mnie podkusiło, ale się zgodziłam i Diana też. On nas wywiózł do lasu, do swojego domu. Spodziewałam się, że on nas zgwałci, albo co gorsza zrobi to i do tego nas zabije. Strasznie się bałam. Diana byłą w oddzielnym pokoju, nie wiedziałam, czy coś jej zrobi, czy nie. Nie miałam pojęcia ile tam siedziałyśmy związane, ale chyba dużo. Potem facet mi dał resztki z obiadu. Nawet ich nie tknęłam, chodź byłam głodna. Nie jestem jakąś niewolnicą! I poszedł do Diany. Słyszałam, że coś krzyczała, ale nie rozumiałam co. Chyba płakała. Ja starałam się nie rozklejać, ale łzy same mi ciekł po policzku. To było straszne. Wtedy ten facet wyszedł z domu, a ja zaczęłam się coraz bardziej szarpać. Nagle usłyszałam damski i męski głos. Podwoiłam mój krzyk, co było trudne przez zakneblowane usta. Do pokoju wparował tata Diany, i o dziwo, ekspedientka lodziarni. Na początku jej nie skojarzyłam ,to przecież obca kobieta. Tata Diany zdjął mi knebel z ust i powiedziałam mu, co prawdopodobnie chciał (lub już) zrobił podejrzany mężczyzna. Ojciec mojej przyjaciółki był bardzo zdziwiony. Potem rozwiązał mnie i Dianę.  Mieliśmy skoczył przez okno, bardzo się bałam, bo mam lęk wysokości. Już miałam skoczyć gdy do domku wbiegł ten facet. Gwałtownie się obróciłam i w tym samym czacie poczułam straszny ból w ramieniu. Dorośli zanieśli mnie szybko do samochodu. Więcej nie pamiętam... Chyba zemdlałam...


* * *


Obudziłam się w szpitalu, wszystko mnie bolało, a najbardziej ręka. W pokoju był jakiś chłopak Czy ja mam omamy? Gdzie ja jestem? Co się stało? - ostatnie dwa zdania wypowiedziałąm głośno. Chłopak, któy mi odpowiedział, rzekł, że jestem w szpitalu, a on jest synem kasjerki z lodziarni. Nie wyglądał na więcej niż 16 lat, prędzej 15. Był na mój gust, bardzo przystojny. Miał trochę długie, blond włosy i przepiękne błękitne oczy. No i był wysoki. Zapytałąm co z Dianą i dowiedziałam, się, że ma karę. - To jak będzie mnie odwiedzała? To koniec? - mówiłam szybko. - Spoko. Ma komórkę przecież. Zadzwoń - tak też zrobiłam. Nasza rozmowa była krótka:

 - Cześć tu Martis. Jesteś?
- Tak jestem.- Rzekła Diana ocierając łzy.
- Przepraszam to moja wina. Prze ze mnie dostałaś ochrzan od taty i Cię porwali.
- Daj spokój. Przecież Ciebie też porwano i leżysz teraz w szpitalu. Poproszę tatę może zgodzi się do ciebie przyjść. - oznajmiła Diana. Długo nie gadaliśmy, bo byłam bardzo zmęczona.

piątek, 24 września 2010

Rozdział 4 przechlapane

Martis zawieziono do szpitala. Zemdlała i Diana nic nie mogła jej powiedzieć.
- Jedziemy do domu!- Krzyknął tata
- Chcę poczekać aż Martis się obudzi- Odpowiedziała drżącym głosem Diana. Bała się że Martis może umrzeć! 
- Przykro mi ale jedziemy. Musisz mi coś wytłumaczyć.- Gdy dotarli do domu tata zadawał Dianie pytania. Zapłakana dziewczyna tłumaczyła się.
-Dlaczego uciekłaś do sklepu bez mojego pozwolenia i ukradłaś pieniądze?
- Eee to Martis mnie namówiła:(
- Nie zwalaj na tą grzeczną dziewczynę!
- To prawda! To ona! Wybacz!- I poszła do pokoju. Zamknęła drzwi i płakała godzinami. 
- Mamusiu ty mi wierzysz, prawda?- Diana stała się samotna. Martis w szpitalu, mama w niebie, a tata to się nie liczy. Co zrobić? W tym samym czasie u Martis: Przebudziła się. Nadal dziwnie się czuła i wszystko ją bolało ale odezwała się: 
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
- W szpitalu- Odezwał się głos jakiegoś chłopaka. Był młody chyba 15 lat. 
- Co robisz tutaj? Kim jesteś?
- Synem tej kasjerki. Powiedziała żebym sprawdził co u Ciebie za Dianę. Ma karę. Nie może wychodzić z domu.
- To jak będzie mnie odwiedzała? To koniec?
- Spoko. Ma komórkę przecież. Zadzwoń- Martis sięgnęła po telefon obok który stał na półce. Klik, klik dzwoni.
- Cześć tu Martis. Jesteś?
- Tak jestem.- Rzekła Diana ocierając łzy.
- Przepraszam to moja wina. Prze ze mnie dostałaś ochrzan od taty i Cię porwali.
- Daj spokój. Przecież Ciebie też porwano i leżysz teraz w szpitalu. Poproszę tatę może zgodzi się do ciebie przyjść.



Rozdział 3 poszukiwanie Diany i Martis

- Niech mnie pan wypuści!- Krzyknęła Diana
- Bo co mi zrobisz? Taka piękna kobietka nic nie może he he
- A co z moją koleżanką Martyną? Coś jej zrobiłeś?
-Jeszcze nic...
-Jeszcze?! To znaczy że za chwilę stanie się jej krzywda?! Zrobisz to?!
-Nie wrzeszcz tak po co się denerwujesz jeszcze nic nie zrobiłem- Uspokajał ją pan który zasłaniał oczy ciemnymi okularkami. W tym samym czasie w domu:
-Co? Diana poszła na zakupy a wcale jej nie pozwoliłem! A właściwie gdzie mój portfel?- Tata szukając portfela zajrzał do kuchni i zamarł. Parapet prawię odpadł, od stołu do okna ciągnęły się porozwalane pieniądze.
Diana to zrobiła?! Nie wierzę! Tata poszedł śladami pieniędzy. Szlaczek urwał się w połowie drogi. Widocznie Diana zauważyła że coś się jej rozsypuje i poprawiła. Tata miał w kieszeni kartkę na której pisało kiedy Diana wróci. Miała za 1 godzinę i 15 sekund a minęła już  1 godzina i 35 sekund. Diana przecież nigdy się nie spóźnia! -Gdzie Diana mogła pójść? Acha! Przystanek! Tata pobiegł na przystanek. Tam nie było Diany ale była lodziarnia. Diana na pewno tam poszła! Kocha lody- Ale Diany nie było więc zapytał się kasjerki.
-Dzień dobry. Widziała pani tu 14-letnią dziewczynę? Wysoka, brunetka, miała jeszcze przy sobie koleżankę blond włosy, trochę niższa i też miała 14 lat.
-Tak widziałam. Blondynka zamówiła dużą porcje lodów a brunetka średnią. Dali mi 2 zł i gadali o sklepach i o ksywkach.
- A tak dokładnie powiesz mi co mówili?- Pytał zaciekawiony tata
-A kim pan jest żebym to panu mówiła?
- Jestem tatą brunetki- Diany
-Acha. Diana mówiła że jak pojedzie do sklepu kupi sobie nowe buty a tak zwana Martis gadała żeby ją nazywano Martis.-Zaczęła mówić w pośpiechu kasjerka. Była zdenerwowana tak jak tata. Wiedziała że na pewno się zgubiły.- Morze panu pomóc odszukać Dianę?
-Zrobię wszystko by Diana się znalazła więc tak.- Kasjerka z tatą to nawet nie zła para. Razem szukali Diany. A w domku: Martis z zawiązanymi rękoma i buzią próbowała jakoś się wydostać i prawię jej się udało gdy nagle do pokoju wszedł młody pan w okularach który patrzył na nią jakby była jakimś klaunem. To on znowu. A dziewczyny mu ufały i co z tego wyszło. Pan cicho i spokojnie powiedział:
- Nie wydostaniesz się wiec nie próbuj. I twoja koleżanka strasznie się o Ciebie martwi. Powiedziałem że nic Ci nie będzie ale pod warunkiem że nie będziesz przeszkadzać i po wszystkim nic nikomu nie powiesz. Ona ma ten sam obowiązek. Martis pokiwała głową TAK ale i tak poskarży się mamie i tacie ja wróci. Jak w ogóle wróci:( Nagle pan wyszedł z pojkou martis i wszedł do pokoju Diany. Siedziała przerażona w miejscu nie trzeba było jej wiązać-Pan uśmiechnął się do niej.
 Przypomniała jej się mama. Ona by pomogła, przytuliła po wszystkim i powiedziała coś mądrego. Jeszcze bardziej się rozpłakała i powiedziała:
-Wypuść mnie i Martynę też!
Zostawił Dianę w spokoju i powiedział że idzie zjeść obiad. Parę minut potem wrócił. Dał Martynie resztki z obiadu (nawet całkiem sporo to musi być niejadek xd) a Dianie dał wyśmienitą potrawę którą z chęcią zjadła. Myślała że umrze z głodu a tu dają jej obiad jak w restauracji. Po zjedzeniu Diana chwilę odpoczywała a potem znów ten pan... Powiedział że idzie zaparkować samochód, tak by nikt go nie widział.
W tym samym czasie u taty: Nagle tata usłyszał krzyk i płacz dziewczyny. To głos córki.
- Jest gdzieś w głębi lasu. Idziemy!- Gdy doszli zobaczyli porywacza dziewczyn. Ubrany w ładną marynarkę, lśniące buty i czarne, małe okularki pan wyglądał na 25 lat. Parkował samochód pod jakimś drzewem pod którym nic nie widać.
- Spryciarz nawet z niego. Idziemy! Nie patrzy mamy szansę!- Tata kierował całą misją bardzo dobrze i rozważnie. Gdy po cichu weszli zobaczyli rozpłakaną Martis. Miała zawiązaną buzie i ręce.
- Za chwilę Cię uwolnię Martis i Dianę też. Będzie po wszystkim.- Gdy tylko kasjerka uwolniła ją z taśmy klejącej na buzi, nogach i rękach Martis powiedziała przejęcie.
- Ten pan chciał zgwałcić Dianę a mnie...- Nagle tata przerwał.
- co? Diana? Zgwałcenie?
- Jeszcze nie ale szybko uwolnijmy ją!- Krzyknęła Martis  i pobiegła w stronę pokoju Diany.
- Dobrze że jesteście, mam dość! Jak tu dotarliście?- Zapytała się Diana.
- Opowiem Ci w domu. Uciekajmy, wraca!
- Ucieknijmy przez okno! Zawsze tak robię i to skuteczne! Szybko!- Diana wyszła pierwsza potem tata i kasjerka na końcu miała być Martis. Dlaczego na końcu? Bo bała się skoczyć.
-Dalej, to nie wysoko! To mały domek, a nie jakiś stupiętrowy blok!- Pokrzykiwała Diana. Niestety Martis skoczyła za późno. Do domy wbiegł pan z wystawionym pistoletem i strzelił Martis w ramię.
-O nie! Dzwonie po pogotowie!- Krzyknął tata, ale nie miał czasu. Na szczęście Martis wytrzymała długo i doszła do samochodu. Odjechali. Pan nie zdążył ich zatrzymać. Super!

czwartek, 23 września 2010

Historia Diany. Wreszcie coś innego w moim blogu. Rozdział 1

Na początek:
Diana straciła matkę. Od tej pory jest smutna i siedzi tylko w pokoju, no chyba że musi coś zjeść w kuchni albo załatwić się w toalecie. Został jej tylko tata na którym i tak nie może polegać i jej kochana przyjaciółka. Acha jeszcze coś: Jest brunetką taką bardzo ładną, ale czasami będę też wspominać o Martynie- szalonej blondynce które jest najlepszą koleżanką Diany i czyta jej w myślach normalnie.Taaak się lubią.
Będę wdzięczna za każdy komentarz i przeczytanie. W komentarzach jak chcecie piszcie pomysły co będzie dalej. JAK COŚ ZDJĘCIA WZIĘŁAM Z NETU!;)
Rozdział 1
Diana leżała twarzą przylepioną do poduchy. Z jej oczów wypływały łzy i ciągle myślała o matce. Miesiąc temu zmarła. Tata już o nie zapomniał ale Diana nie. Nagle ktoś zawołał był to głos zachwyconego taty.
- Diana zrobiłem najlepsze śniadanie w twoim życiu! Myślałem że nie umiem gotować:).
- Tatoo teraz koniecznie? Czytam lekturę nie mam czasu to bardzo ważne- Oszukała Diana
- Przykro mi mój naleśnik jest lepszy od tej lektury. Nawet nie musisz go czytać- Odparł żartobliwie tata
- Juuż idę- Powiedziała Diana ocierając łzy. Poszła na górę do kuchni i zauważyła tatę który przychodzi z drabiną
- Tato co ty robisz?- Zapytała zdziwiona Diana.
- Naleśnik przykleił mi się do sufitu kiedy próbowałem podrzucić go na patelni.
- He he tato tato musisz się jeszcze wiele nauczyć!- Diana wreszcie się zaśmiała i usiadła do stołu. Kiedy tata wreszcie odlepił naleśnika z sufitu zjedli przypalone dla taty ,Najlepsze Śniadanie,. Dla Diany były takie nie smaczne jak śmierć mamy.
Tato, idę zjeść śniadanie u Martyny. Pa!- Tata nie zdążył powiedzieć ani słowa Diana szybko zniknęła.
Puk Puk- zapukała Diana do drzwi Martyny. Drzwi się otworzyły. Stałą tam Martyna w piżamach bardzo, bardzo śpiąca.
-Kto tam?
- Smutna 14- latka.
-A ja śpiąca też 14- latka.
- Marti nie mów mi że jeszcze o tej porze spałaś, gdy ja potrzebuje śniadania.
- Spałam i nadal śpię- odpowiedziała ziewając Martyna
- Takie rzeczy robią tylko małe Martynki, a nie takie duże Martyny które już ganiają za chłopakami.
- No dobra wejdź. Zrobię co naleśniki. Haaaaaam- ziewnęła
- Nie czas na angielski i nie myśl o szynce po angielsku! I nie rób mi naleśników! Mam ich dość do końca życia!
- Ok, ok tylko na mnie nie krzycz.
- O! I jeszcze przebierz się w coś porządnego!
- No już już!- Po dobrym śniadaniu Diana znowu się wypłakała na ramieniu Martyny i rzekła:
- Moja mama zginęła, nie potrawie o niej zapomnieć!
- Ciii wierzę Ci jak to jest, ale nie płacz proszę.
- I, i i na dodatek...
- No co, co mów śmiało
- Twoje imię jest takie długie! Musimy wymyślić Ci jakąś ksywkę.- wybuchł śmiech. Martyna to najlepsze lekarstwo na wszystkie smutki Diany i bardzo skuteczne. W jej objęciach czuła się bezpieczna.
No to jaka ta ksywka będzie?- Zastanawiała się z Martyną Diana.
- Najlepsze to będzie Marti te na powitanie co dzisiaj mi powiedziałaś.
- Tak jest super! Jaka jestem mądra!
- A jesteś bogata?- Zapytała Marti.
- Ostatnio wszystko wydałam na ratowanie mamy w szpitalu i dołożyłam do kupienia ślicznej trumny dla mamy i jeszcze...
- Chociaż raz możesz zapomnieć o mamie choćby na sekundkę?!
- Tak chyba...- Postanowili z Marti jakoś zdobyć pieniądze. Myślały i myślały, aż wymyśliły.
Plan A: Żebrać i zbierać pieniądze od dobrych ludzi.
Plan B: Zapłacić za wszystko pieniędzmi Marti.
Plan C: Kopać w ogródku Diany. Być może tam będą pieniądze zakopane:).
Plan D: W domu Martyny poszukać pieniędzy. Tata ma ich dużo
No i co wybieramy?- Zapytała Marti
- Moje imię zaczyna się na d to wybieram plan D- odrzekła Diana wesoło podskakując. Uwielbiała swoje imię. Wymyśliła je mama. No pięknie! Dianie znowu przypomniała się mama, ale powstrzymała się od płaczu.



środa, 15 września 2010

Do sklepu

-Rozdział 2
- Diana! Idź do swojego domu i poszukaj pieniądze a ja będę pilnowała żeby nikt nie wszedł do domu w ogródku, ok? A przy okazji poszukam tam naprawdę pieniędzy jak są zakopane?
- Marti nie wymyślaj bzdur. I tak ten plan był głupi. No to ok. Ty stój przy drzwiach domu i zagadaj tatę a ja... no wiesz co.- Marti to okropna gaduła i szybko udało jej się zagadać tatę. Rozmawiali o ogrodach, rzekach, lasach i...mamie. Marti chciała się coś o tym w końcu dowiedzieć bo jej przyjaciółka Diana tylko płakała i płakała a ona co może poradzić jak nic o niej nie wie. W tym czasie Diana próbowała wejść przez okno. Nie wiedziała gdzie stawiać nogi, co robić, co trzymać? Nagle udało się dosięgnąć parapetu. Z trudem wspięła się. Okno było otwarte. Pamięta jak tacie przykleił się naleśnik do sufitu i niosąc drabinę z kieszeni wypadł mu portfel. Poszła na górę do kuchni. 
Juuuupi znalazłam!- Krzyknęła Diana. To był błąd. Jej głośny krzyk zaniepokoił tatę.
-Dlaczego moja córka krzyczy? Co się dzieję? Martis powiedz!-Szybko pytał tata a na dodatek gwałtownie.
-Eeeee no to po 1 mam ksywkę Marti ni Martis ale może być. Nawet lepsza. A po 2 wydawało ci się na pewno.
-Hmmm może, ale idę sprawdzić.
-Nie! Znaczy... słyszał pan taki żart? To było tak: chodziły 2 mrówki po pustyni. Jedna pyta się: masz coś do picia? A druga: Tak. Oranżadę w proszku! Ha ha ha! Dlaczego pan się nie śmieję?- Zapytała tak zwana Martis
- Bo moja córka wzywa pomocy!
-Nie prawda!- W czasie tej kłótni Diana próbowała wyjść. Wepchnęła pieniądze do kieszeni i wyszła mając taki sam problem jak przy wchodzeniu. Udało się wreszcie! Schowała się za krzakiem zaczęła pokazywać po języki migowym żeby Martyna już wracała. 
Do widzenia muszę już iść. To pilne!- Odrzekła Marti i pobiegła w stronę Diany. 
- i co masz pieniądze?
-Tak Marti ale źle się czuję kradnąc. Nigdy tego nie robiłam.
-Daj spokój idziemy na przystanek! Jedziemy do sklepu!
-Co? Do sklepu? Nie mówiłaś mi o tym! Myślałam że...
- Diana nic nie mów. Jedziemy!
-Ehee tylko jeszcze coś zrobię.- Diana do drzwi przylepiła kartkę z napisem TATUSIU JADĘ Z MARTYNĄ DO SKLEPU. WRÓCĘ ZA 1 GODZINĘ I 15 SEKUND. JAK COŚ TO DZWOŃ.
DIANA
Dziewczyny poszły na przystanek. 
-Ooo za wcześnie! No nie! Będziemy czekać gdzieś 2 godziny!- Powiedziała Marti czytając takie coś gdzie piszę kiedy przyjadą autobusy.
- 2 godziny? O nie obiecałam tacie wrócić wcześniej! To koniec!- Diana było blisko płaczu. Zawsze była taką grzeczną dziewczynką i nawet nigdy nie spóźniła się na lekcje! Nagle jej smutek przerwał głos Marti
- Aaa pomyliłam się był tu 5 sekund temu . Tak tu piszę. Dziewczyny ocknęły się i błyskawiecznie spojrzeli się do tyłu. Przed nimi stał śliczny, wysoki autobus o kolorze szarym. Po śmierci mamy to ulubiony kolor Diany. 
-Wchodzimy to nasz autobus!- krzyknęły dziewczyny i właśnie zbliżały się w jego kierunku gdy autobus odjechał w ułamku sekundy.
-No nie! Teraz to już koniec!- Diana byłą załamana.
-Ja wiem co jest najlepszym lekarstwem na smutki Diany! Idziemy do... LODZIARNI! To twoje ulubione miejsce.
-Taaak a potem coś wymyślimy- lodziarnia byłą nie daleko. kupili sobie lody a przy okazji Marti powiedziała że nie chcę się tak nazywać. Woli Martis. I tak zostało. Martis do wspaniałą ksywka!
 Diana zamówiła sobie średnią porcje lodów z posypką taką kolorową. Za to Martis zamówiła sobie dużą porcje vaniliowych. i 2 zł poszło w świat. Po lodach znowu poszli na przystanek.
-Do autobusu jeszcze daleko- powiedziała szczerze Martis chociaż wiedziała że zrobi to Dianie przykrość.
Nagle jakiś pan w czarnym mercedesie zatrzymał się. Zdjął okulary otworzył szybę i zapytał:
- Dzień dobry laleczki. Podwieźć was gdzieś? Na początku były pełne wątpienia ale nie mogły wytrzymać. 
Diana zaczęła udawać głupią milutką dziewczynę.
Tak dziękuje. Ojej jaki śliczny samochód!- Dziewczyny wsiadły do samochodu. Najpierw młody pan kusił żeby Diana usiadła z przodu, ale Diana woli siedzieć koło swojej najlepszej przyjaciółki Martis. Nagle pan w połowie drogi zatrzymał się. 
-Dziewczyny wychodźcie! Szybko!
- Czemu? To nie jest butik! Krzyknęła Martis.
Ale to taki inny sklep powiedział pan z uśmiechem i wciągnął je do drewnianego domku w głębi lasu. Zrobił to siłą bo dziewczyny przeczuwały jego plan! Martis płakała, Diana też. Dotarli do domku drewnianego domku. Pan Martis związał ręce a Dianę schował w jakimś oddzielnym pokoju