środa, 2 marca 2011

Rozdział 10- Odwiedziny w domu Martis

Gdy wróciłam do domu poczułam ten zapach... Śmierdziało jak by spalonym plastikiem, albo.. jedzeniem. Rzuciłam mój różowo-szary plecak na podłogę. Spojrzałam na moje adidaski, które ubrudziły sobie czubki gdy przechodziłam przez kałuże. Potem na moje dżinsy, białą bluzkę i czarną kamizelkę. Jak się ubrać poradziła mi Martis- ponoć to modne.
Rozciągnęłam się  i popatrzyłam na nasz salon (gdyż drzwi od dworu, prowadzą prosto do niego). Chciałam położyć się na kanapie, ale znowu poczułam smród. Ruszyłam w stronę kuchni. Nie patrząc już więcej na nic przeszłam przez mięciutki, biały dywan z salonu. Potem przez korytarz gdzie były porozwieszane obrazy. Nie było to długo, szybko tup-tup po schodach i tak znalazłam się na piętrze. Po prawej była kuchnia, a idąc głębiej można by było dotrzeć do mojego pokoju. Skręciłam jednak w prawo.
    - Heej tato! Ale cuchnie!
      - Hej.- Odrzekł smutnie.
        - Pożar?!
        - Jasne, niestety nie umiem dobrze gotować.- Chciałam powiedzieć nawet "to prawda", ale zachowałam tą bezczelność.
          Rozejrzałam się po kuchni. W zasadzie tylko nieźle przypieczona kuchenka, patelnie i garnki wraz z podłogą która była cała w gaśnicy. Jeszcze raz popatrzyłam się.
          - Nic nie uległo zniszczeniu, oprócz tego co ja widzę?- Zapytałam się.
            - Było blisko, a twój kubek od mamy by się spalił...- świat przewrócił się do góry nogami na samą myśl o tym.
              - Ten kubek, który mama mi kiedyś kupiła za ciężkio zarobiono pieniądze kiedy byłam mama? Ten z Kubusiem, kotkiem i...
                - Tak- Stanowczo odpowiedział. Idź lepiej do pokoju, ja posprzątam.
                  - OK.
                    Poszłam jednak do salonu, a po drodze nadal myślałam o moim wspaniałym kubku- to najlepsza pamiątka od mamy! Usiadłam na kanapie próbując odgonić złe myśli.Nagle widzę drugi pilot... Jest bardziej gruby i niekształtny. Jednak wygodnie go się trzyma. Okazało się że to pilot od satelity. Wesoła że mam kablówkę z tysiącami kanałów włączyłam. Jednak na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie. Było włączone na kanale erotycznym. Pilot spadł mi z ręki, wyrzucając baterie. Jedna wpadła pod sofę, druga pod szafkę. Jednak nie myślałam o tym. Jak tata mógł oglądać takie kanały? Jeszcze się okaże że kupił to wszystko tylko dla tego kanały Play Boy. Nagle przyszedł tata.
                    - I co Diana?- Zapytał się patrząc na moje rozczarowanie i kanał Play Boy.
                    - Ups..!- Jęknął.
                      - No więc papa!- krzyknęłam jak najmilej potrafiłam i wyszłam. Gdzie? Oczywiście że miałam tylko jeden cel- dom Martis. Tylko Martis potrafi mnie pocieszyć w trudnych sytuacjach.  Po drodze kopiąc kamienie liczyłam kroki. Od mojego domu do stuknięcia czołem w drzwi Martis dzieli mnie 40 kroków.
                      "Puk, puk!" Puknęłam w drzwi. Szybko się otworzyły. Ujrzałam w nich sexy blondynkę- tak to Martis ; D
                      Koło oka miała namalowaną czerwoną gwiazdkę. Rozpuszczone włosy pochylały się nade nade mną. Była ubrana prawie jak ja. Biała koszulka, dżinsy... Nie miała adidasów, tylko jakieś skromne butki.
                      - Hej. Wejdź- odezwała się pierwsza.- Coś cię trapi?
                      - Właściwie trochę tak... No wiesz-ciągnęłam- tata ogląda kanały erotyczne. Dowiedziałam się! I spaliło nam się pół kuchni. Cudem uniknął spalenia mój kubek od mamy! A no tak... kotek. Zabrała go pani Gabik.
                        - Oj, oj... Ty to masz źle. Nie to co ja. Mam ville w której panuje wspaniały porządek, jest wielki, ładny, ma 11 pokoi...- Wymieniała a ja jej przerwałam.
                        - Nie przesadzaj Martis.
                          Usiadłam na skórzanym fotelu. Nie siedziałam jedyna... Była też kaczka z kokardką. Martis bardzo lubi kaczki. Ma pluszaczki kaczki. Śmieje się z tego, ale szał kaczek naprawdę jest wciągający. ; D

                          -Wiesz co, muszę do toalety. Hi, hi!
                          Te "Hi, hi" było podejrzane. Gdy tylko zniknęło mi z oczu wstałam. "Pewnie chowany po domu". Ale nic przeciwko temu nie mam. Przecież dom jest wielki i jest się gdzie chować. No więc dokładnie opiszę.
                          Stanęłam. No ta, i miałam tak stać dwie godziny, bo stanęłam na kleju xD Skończyłam te stanie, jakoś kleju dałam radę. Jestem nieustraszona! Jupi! : D Dywan na którym stałam był z skóry krowy. Troszkę zabrudzony, ale piękny! Zawsze jej zazdroszczę tego dywanu. Obok jest też wielka, szklana szafka gdzie są różne rzeczy. Parasolki, maski na karnawał, rękawice, kapelusze, szaliki... Nagle przyszły do mnie psy. Nie będę już opisywać- po prostu słodkie. Jeden był ubrany za kowboja a jego żona to księżniczka. Urodziły słodkie szczeniaki. Najbardziej podoba mi się taki czarno-biały. Pogłaskałam je i poszłam pare cm. dalej xd. Wielka toaletka przepełniała się od biżuterii. Dawno temu Martis miała jeszcze inną koleżankę, która założyła wszystkie naszyjniki i bransoletki.

                          wtorek, 1 lutego 2011

                          ZMIANA

                          Było tak:
                          Diana trzasnęła drzwiami
                          Teraz będzie tak:
                          Trzasnęłam drzwiami
                          Było tak:
                          Diana zaadoptowała kotka
                          Teraz będzie tak:
                          Zaadoptowałam kotka

                          Rozumiecie? ;)

                          niedziela, 24 października 2010

                          Kasjerka od lodów powraca! Gabik+ Zbyszek= coś tu się unosi w powietrzu

                          Pamiętacie tą kasjerkę od lodów z 4 rozdziału? Strasznie się podobała tacie i planowali... ślub! Dianie to się nie podobało, ale już tak długo ich nie odwiedzała że Diana o niej zapomniała. Teraz ma 11 miesięcznego, szarego kotka i po za tym świata nie widzi. Tata po jakimś czasie zgodził się na kotka, pod warunkiem że nie będzie chodziła na wagary. To było straszne dla Diany! Ona zawsze robiła to z Martis, a szczególnie teraz gdy mają kotka powinni uciekać ze szkoły. Ech... Mama na pewno bez żadnych warunków pozwoliła Dianie mieć kota. Ale jej nie ma. Pojechała gdzieś i nie wróciła... Teraz Diana jest zniechęcona do samochodów chociaż jeździ autobusami. Martis mówi że to żadna różnica, ale dla Diany jest. Mama zawsze jeździła z nią autobusami i lubi sobie powspominać.
                                                                  
                                                                                      ***

                          - Wstajemy! Pobudeczka! Dziś jest wtorek! Już tyle Diana nie byłaś w szkole, już czas!- Diana usłyszała bębny dokładnie stukanie łyżką w garnek.
                          - Szkoła?! Taaato to straszne...- Ale wstała by nakarmić kotka który źle jakoś wyglądał [...]
                          - Nic dziwnego Diana- Ciągnął tata- Nie ma kuwety, dobrej karmy, posłania, i... imienia.
                          - Ojej tato, idę do Martis! Musimy wymyślić mi imię i kupić kuwetę, posłanie i inne takie!- Szybko pobiegła w stronę drzwi ale tata znał już te sztuczki. Drzwi były zamknięte, a klucz miał tylko tata.
                          - Żadnych wagarów, uciekania, chodzenia do Martis! Nie zjadłaś śniadania, jesteś w piżamach, twój kot źle się czuję, a za 19 minut albo 17 zaczyna się szkoła! A kotem zajmie się nasza znajoma na ten dzień. Ma już jednego kota i bardzo dobrze się nim opiekuję.- Krzyczał tata, ale zmieniał ton na coraz łagodniejszy. Diana zastanawiała się kto to taki, ale nie interesowała się tym bardzo i zajęła się swoimi sprawami.Potem poszło szybko. Diana przebrała się, zjadła śniadanie i pojechała autobusem do szkoły. Już gdzieś 15 minut po jej wyjściu w drzwiach pojawiła się wystrojona kasjerka. W takim razie poznali się lepiej:
                          - Czyli ja jestem Gabriela, ale mów mi Gabik, lat 34, lubię muzykę, internet, i trochę zwierzęta..- Przedstawiła się Gabi
                          - Ja jestem Zbigniew ale mów mi jak chcesz, lat 39, lubię muzykę, ziemniaki i Ciebię...- No i miał być pocałunek, ale to nie może być o tak po prostu fajnie w wesoło w mojej historii! Powiedzmy że nagle wybuchł pożar w kuchni xd.
                          - Pożar! Ratuj!- Wołała przestraszona Gabik.- Oczywiście jak by nie było to sprawka taty Diany,któremu widocznie nie udała się jajecznica.
                          - Och... Pożar zgaszony a jajecznica nie nadaję już się do jedzenia.- Sapnął zdenerwowany tata który w 5 minut zgasił pożar wielką gaśnicą obok. Można było usłyszeć syreny straży pożarnej nadjeżdżającej w stronę domu.
                          - Chłopaki, pożar już został ugaszony zanim przyjechaliśmy! Powód: brak umiejętności gotowania.- Krzyczał jeden z strażaków. Wybuchnął śmiech. Gabriela zabrała kota do domu i nawet już nie zadzwoniła. Tata został sam na sam by posprzątać kuchnię.
                          Czy Gabik powróci? Jak na to wszystko powie Diana?
                          To wszystko w następnym rozdziale. 
                          Gdybyście się dziwili dlaczego pamiętniki zostały usunięte powiem że zawierały te same info i wszystko było skopiowane:( 
                          Przepraszam autorkę pamiętników:(

                          wtorek, 19 października 2010

                          Rozdział 7- Diana i kotek

                          No i Diana z Martis wrócili do domu. Dokładnie Martis poszła z Dianą do jej domu bo prawdopodobnie tata coś chciał od Martis. Kiedy weszli tata powiedział:
                          - Ach te wasze imiona i ksywki... Wszędzie tylko słyszę Diana, Martis, Diana, Martis.- Tata się zaplątał a one popchnęły go do kuchni mówiąc że kran się zepsuł, chociaż wcale tak nie było.
                          -No wreszcie odkuliśmy jego uwagę- Zaśmiała się Martis i poszli na piętro w stronę pokoju Diany. Po drodze rozmawiali jak ich sąsiadka zaadoptowała kota ze schroniska i było tak wesoło! Jaki ten kotek był słodki! I gadali też o chłopaku Martis, znaczy byłym chłopaku Martis.
                          - Nie martw się, tacy są chłopacy. Najpierw oklejają nas swoim cukierkowym uśmiechem a potem sama widzisz... Ech... Szkoda słów...- Diana cały czas wzdychała próbując pocieszyć koleżankę. Widocznie też ją coś dręczyło.
                          - Znowu mama? Zapytała czule Martis
                          - I nie tylko- Westchnęła- Chciała bym mieć szarego kotka który jest taki jak ja. Nie taki pełen energii jak pies tylko cichy i spokojny który większość czasu woli spędzać w swoim łożu. No i mogła bym go głaskać, a on by wesoło pomrukiwał [...]
                          - Marzenie... Nigdy się nie spełni!- I tak sobie szli już byli cicho nie odzywali się do siebie. Diana nacisnęła klamkę od drzwi i zamarła.
                          -AAAAAAAA!- Krzyknęła Diana
                          -AAAAAAAA!- Krzyknęła Martis.-  Na łóżku Diany siedział szary, leniwy i chudy kot. Marzenie Diany.
                          -Eeee co powiedziałaś? Że to zwykłe marzenie które się nie spełni?
                          - Taak ale myliłam się i to ile.- Kotek był bardzo brudny i wystraszony. Widocznie wlazł przez otwarte okno.
                          - Jak te coś grzebało w śmietniku i ma pchły to ja zmykam- Powiedziała Martis i chciała zwiać ale Diana przytrzymała ją za kaptur.
                          - Musimy zaopiekować się tym biednym maleństwem! Było bezdomne a teraz nie będzie:)- Mimo zniechęcenia Martis umyli kotka, uczesali, dali jeść i pić. Potem Diana robiła sobie zdjęcia z kotem a na każdym pisała KOOCIAK MÓJ;* Była taka pewna że kociak będzie jej i taka szczęśliwa!

                          - Taatkuu adoptuję kota!- Powiedziła Diana i wyszła trzaskając drzwiami. Nie doprowadziła taty do słowa który miał jej powiedzieć:
                          - Nie pozwalam! A w ogóle z kąd masz kota? Dlaczego chcesz to zrobić? I kran jest sprawny!- No ale jak już mówiłam nie zdążył więc wrócił do kranu. Diana w tym czasie poszła na spacerek ale gdzieś godzinę potem wróciła i zamknęła się w pokoju.
                          I co z tym kotem? I co z tym tatą? Dowiesz się czytając następny rozdział, ale najpierw Martis jeszcze raz wszystko dla przypomnienia napiszę. PAMIĘTNIK!!!

                          niedziela, 26 września 2010

                          Rozdział 6: Tak jest w szpitalu...

                          Domi wyszedł z tatą, chyba o czymś gadali i nie wrócili. Nagle zadzwonił telefon. To Diana.
                          - Cześć tu Diana. Właśnie tata powiedział że skończyła mi się kara i mogę do cb przychodzić.
                          - To świetnie! A mi powiedziano że niedługo wrócę z szpitala.
                          - To jeszcze lepiej!- Rozmowa z Dianą była długa i wesoła. Dziewczyny pożartowały i plotkowały, ale Diana spojrzała na kalendarz i krzyknęła:
                          - Jutro poniedziałek! Do szkoły! Będzie test z matmy! A ty leżysz w szpitalu!
                          - Ech test to rzeczywiście coś ważnego kochana brunetko...- I znowu zaczął się śmiech. Martis blondynka nie interesowała się testem i drwiła z niego, ale jak to blondynka nie była najmądrzejsza i przydała by się nawet jej dodatkowa porcja xd. I w tej chwili Maris musiała zakończyć rozmowę bo przyjechało śniadanie. Do była jakaś papka dla odchudzających się. Wyglądała jak ta papka, co jedzą ją 2 latki. Martis dziwiła się, że jak była mała w ogóle coś takiego jadła. Fuuj.
                          -Zjedz wszystko złotko. Smacznego!- Powiedziała z uśmiechem woźna.
                          - I jeszcze czego... odezwała się do siebie Martis. Myślała że jest skazana na zjedzenie wszystkiego. A jak się zatruję tą miksturą?
                          - Spoko, pomogę Ci. Jak zwykle coś wykombinujemy;)- To był głos dziewczyny. Odwróciła się.
                          - Diana to ty! Fajnie że przyszłaś, mam problem!
                          - Widzę Martis, ale ten problem zaraz zniknie.-W takim razie wymyślili genialny i upiorny plan ha, ha, ha, ha, ha! Poszli do pokoju jakiejś śpiącej kobiety. Wyglądała że będzie spać tak wieki, więc wykorzystali czas. Tak zwaną ,papkę, wylali do torebki kobiety i uciekli z powrotem do pokoju. Kiedy woźna przyszłą pochwaliła Martis i powiedziała:
                          - Jak ślicznie zjadłaś! Widocznie to lubisz, będę ci przywozić to codziennie!- No nie! Oni chcieli się tego pozbyć, a teraz codziennie ta męczarnia.
                          - Ta kobieta na pewno zwariuję, a jej torebka tym bardziej- Szepnęła Martis do Diany.
                          - No i co, codziennie do torebki tej kobiety będziesz wkładać tą maź? To beznadziejne!
                          - No aż tak to nie- Szepnęła Martis do Diany. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Doktor Joe.
                          - Mam 2 wia- wia  domości. - Mówił Doktor Joe. On tak zawszę się zacina he he.
                          - Jakie? Co się stało?- Zapytała Martis. Jak to będzie następna operacja to spada, nawet w piżamach.
                          - Już- już jutro wy- wy -wy jdziesz z szpitala i twój- twój chło- chło pak mówił- wił że wyjeżdża w gó- gó ry nie będzie go rok!- Na początku Martis byłą taka szczęśliwa! Wychodzi z szpitala to koniec tej męczarni i papki oczywiście. Może wyjdzie zanim ta babka się zorientuję że to ona. Diana też się do niej uśmiechnęła. Ale to co usłyszała po 2( ale i tak słabo rozumiała bo ten lekarz ma kuku na muuniu) to był koszmar gorszy od papki! Dlaczego ciągle myśli o papce? Idiotyczne xd. Ale jej kochany chłopak, który pocieszał ją w smutnych chwilach opuszcza ją! On na pewno jej nie kochał tak jak ona!

                          sobota, 25 września 2010

                          Rozdział 5: Co u Martis?

                          1 godz później: chłopak wyszedł. Martis dowiedziała się że ma na imię Dominik i ma ksywkę Szkudnik bo szkodzi wszystkim. Nikt go nie lubi. To pośmiewisko. 
                          - I ja się niby w nim kocham? No trudno nikt o tym nie wie, tylko ja i on. A on to dopiero zakochał się po uszy!- Nagle do pokoju weszła Diana i od razu przytuliła się do przyjaciółki.
                          - Przepraszam że mnie nie było! Nic się nie stało w tym czasie?- Zapytała czule Diana
                          - Trochę się działo ale mało. Poznałam chłopaka tego syna kasjerki od lodów. Zakochałam się po uszy!
                          - I on tak samo. Mówił mi jak wychodził.
                          - Świetnie! Chociaż wiem tyle, bo to pytanie nie dawało mi spokoju.- Martis była szczęśliwa kocha chłopaka, a on czuję do niej to samo.
                          - Słuchaj! Na dodatek tata zakochał się w Anii. Tej kasjerce. 
                          - Super! Ona uratowała nam życie i jest taka miła. Jak zostanie dziewczyną taty to może będzie przynosić nam codziennie lody! Tata ma dopiero 36 lat może jeszcze się zakochać! Czemu się nie śmiejesz?
                          - A jak tata ożeni się z tą dziewczyną? Mi wystarczy 1 mama. - Dianie poleciały z oczu łzy. Była jednakowo zła i smutna.
                          - Diana daj spokój! Ty już nie masz mamy!
                          - I nie chcę mieć macochy!- Diana nie mogła polegać już nawet na Martis. 1 raz się jej sprzeciwia.
                          Nagle ktoś zapukał. To chłopak Szkudnik czyli Dominik.
                          - Pa to ja idę nie przeszkadzam- powiedziała Diana i wyszła. W takim razie Martis zaczęła rozmowę z chłopakiem narzekaniem na szpital. Potem, gdy stawało się nudno, Dominik wyznał jej miłość w oko oko. Martis też. To była wspaniała chwila. Martis uśmiechnęła się i zbliżyła swoje usta do ust Szkudnika i pocałowali się. Ale romantycznie!
                          - Nagle ktoś nacisnął gwałtownie klamkę i wszedł z krzykiem:
                          - Córciu! Jak ja się o Ciebie martwiłem! Jednak niewolno zostawiać Cię w domu!
                          - Tatoo. Akurat w tej chwili musiałeś wejść?- Nagle odezwał się Szkudnik:
                          - Proszę pana, można zostawiać ją samą naprawdę, To moja wina. Gdyby nie ja nie stałą by się ta cała katastrofa!- Szkudnik próbował zwalić całą winę na siebie. Martis zrozumiała go i uśmiechnęła się.



                          Rozdział 4 - Z pamiętnika Martis

                          Mam na imię Martyna, ksywa Martis, lat 14. Tyle się ostatnio wydarzyło, że chyba zacznę pisać pamiętnik. Zaczęło się od tego, że Moja najlepsza przyjaciółka Diana okradła swojego tatę. Chcieliśmy tylko iść do butiku, ale uciekł nam autobus, więc wzięliśmy kurs na lodziarnię. Jak zjedliśmy lody i wyszliśmy przed budynek zaczepił nas pewien facet nawet przystojny i zaproponował, że nas zawiezie do butiku. I nie wiem co mnie podkusiło, ale się zgodziłam i Diana też. On nas wywiózł do lasu, do swojego domu. Spodziewałam się, że on nas zgwałci, albo co gorsza zrobi to i do tego nas zabije. Strasznie się bałam. Diana byłą w oddzielnym pokoju, nie wiedziałam, czy coś jej zrobi, czy nie. Nie miałam pojęcia ile tam siedziałyśmy związane, ale chyba dużo. Potem facet mi dał resztki z obiadu. Nawet ich nie tknęłam, chodź byłam głodna. Nie jestem jakąś niewolnicą! I poszedł do Diany. Słyszałam, że coś krzyczała, ale nie rozumiałam co. Chyba płakała. Ja starałam się nie rozklejać, ale łzy same mi ciekł po policzku. To było straszne. Wtedy ten facet wyszedł z domu, a ja zaczęłam się coraz bardziej szarpać. Nagle usłyszałam damski i męski głos. Podwoiłam mój krzyk, co było trudne przez zakneblowane usta. Do pokoju wparował tata Diany, i o dziwo, ekspedientka lodziarni. Na początku jej nie skojarzyłam ,to przecież obca kobieta. Tata Diany zdjął mi knebel z ust i powiedziałam mu, co prawdopodobnie chciał (lub już) zrobił podejrzany mężczyzna. Ojciec mojej przyjaciółki był bardzo zdziwiony. Potem rozwiązał mnie i Dianę.  Mieliśmy skoczył przez okno, bardzo się bałam, bo mam lęk wysokości. Już miałam skoczyć gdy do domku wbiegł ten facet. Gwałtownie się obróciłam i w tym samym czacie poczułam straszny ból w ramieniu. Dorośli zanieśli mnie szybko do samochodu. Więcej nie pamiętam... Chyba zemdlałam...


                          * * *


                          Obudziłam się w szpitalu, wszystko mnie bolało, a najbardziej ręka. W pokoju był jakiś chłopak Czy ja mam omamy? Gdzie ja jestem? Co się stało? - ostatnie dwa zdania wypowiedziałąm głośno. Chłopak, któy mi odpowiedział, rzekł, że jestem w szpitalu, a on jest synem kasjerki z lodziarni. Nie wyglądał na więcej niż 16 lat, prędzej 15. Był na mój gust, bardzo przystojny. Miał trochę długie, blond włosy i przepiękne błękitne oczy. No i był wysoki. Zapytałąm co z Dianą i dowiedziałam, się, że ma karę. - To jak będzie mnie odwiedzała? To koniec? - mówiłam szybko. - Spoko. Ma komórkę przecież. Zadzwoń - tak też zrobiłam. Nasza rozmowa była krótka:

                           - Cześć tu Martis. Jesteś?
                          - Tak jestem.- Rzekła Diana ocierając łzy.
                          - Przepraszam to moja wina. Prze ze mnie dostałaś ochrzan od taty i Cię porwali.
                          - Daj spokój. Przecież Ciebie też porwano i leżysz teraz w szpitalu. Poproszę tatę może zgodzi się do ciebie przyjść. - oznajmiła Diana. Długo nie gadaliśmy, bo byłam bardzo zmęczona.